„Labirynt Duchów” Carlos Ruiz Zafón

„To prawdziwa literacka symfonia, zalecana szczególnie tym, którzy chcieliby zapobiec zainfekowaniu wszechobecnymi objawami zakaźnego debilizmu oraz uelastycznić tkankę mózgową, nieustannie narażoną na zwapnienie w związku z ciągłą ekspozycją na oficjalnie obowiązujący kanon grubiaństwa i prostactwa.”

Kończąc przygodę z serią, którą obdarzyłam miłością po raz kolejny mam uczucie jakbym żegnała się z przyjacielem. Każdemu książkoholikowi z pewnością znane jest to uczucie pustki, gdy dobrnie już do ostatniej strony i pomimo radości z poznania zakończenia odczuwa żal, że ostatecznie do niego dotarł przecząc wszelkiej logice.

okładka książki

„Cmentarz Zapomnianych książek” to seria tomiszczy, które urzekają fabułą, bohaterami, językiem oraz poczuciem humoru zaskakującym czytelnika w najmniej spodziewanym momencie. I pomimo, że można czytać części w dowolnej kolejności i w odstępie czasu, to bardzo żałuję, że nie przeczytałam wszystkich jednym ciągiem, bo znając życie nie jeden smaczek mi umknął. Ale ile okruszków bym nie przegapiła, to „Labirynt Duchów” nadal jest książką, którą pokochałam i ciężko będzie mi zwrócić do biblioteki 😉

„-Fernandito, w jednej twojej łzie jest więcej życia, niż kiedykolwiek mogłabym przeżyć, choćbym nawet umarła w wieku stu lat.”

Gdybym miała określić, do jakiego gatunku zaliczyć „Labirynt Duchów” pokusiłabym się o stworzenie nowego – kryminału poetyckiego. Mamy fabułę osadzoną na zaginięciu ministra kultury Mauricia Vallsa, który nie należy do ludzi wzbudzających sympatię. Do zadania odnalezienia go przydzielony zostaje kapitan Vargas i Alicja Gris. Rozpoczynają śledztwo, które zaprowadzi ich w rejony, jakich się nie spodziewali. Oczywiście nie byłoby „Cmentarza Zapomnianych Książek” bez tajemniczej książki oraz bohaterów dobrze już znanych z poprzednich części, w tym mojego ulubieńca Fermina. Co prawda nie są już jej główną częścią, ale są spoiwem, które skleja całość.

Vargas i Alicja to udane kreacje, które zaskarbiły sobie moją przychylność pomimo tego, że wiele przemawia za tym, abym nie darzyła ich sympatią. Są duetem niedoskonałym, ścierającym się, lecz dzięki temu bardziej realnym i ciekawym. Vargas – twardy i konkretny glina skrywający pokłady opiekuńczości oraz Alicja – piękna i bezwzględna… czy aby na pewno taka bezwzględna? Czuć w powietrzu chemię. I gdy w pewnym momencie jeden z jego członków opuścił karty tej historii zakuło mnie serduszko z żalu i gdzieś w głębi mnie podniósł się bunt.

„Chciała mu wierzyć. Chciała mu wierzyć ze wszystkich sił, przepełniona dławiącym przekonaniem, że prawda boli, a tchórze żyją dłużej i są szczęśliwsi w więzieniu swoich kłamstw.” 

Przygody, jakie są opisywane na kartach „Labiryntu Duchów” kilkukrotnie przyprawiły mnie o szybsze bicie serca. Sceny, gdy Alicja jest „fabryce” manekinów były genialne. Godne dobrze nakręconej sceny filmowej, na której widzowie wstrzymują oddechy.  I przyznam, że gdy Fernandito biegł do Vargasa obgryzłam kilka paznokci. Do tego jeszcze fragmenty, gdzie występuje następca Fumero – kapitan Hendaya. Zło w pięknej oprawie. Brawa dla autora, który potrafi takimi długimi zdaniami zachować dynamikę akcji i trzymać czytelnika w kleszczach niepewności, co zdarzy się w kolejnym zdaniu.

Zafón to mistrz słowa, na myśl, o którym przeciętny zjadacz chleba aspirujący do miana pisarza może tylko zzielenieć z zazdrości i zakopać się ze swoimi zapiskami głęboko pod ziemią. Każde zdanie jest ucztą, a każdy wyraz w niej doskonale dobranym składnikiem. Ciężko znaleźć tu, choć jedną fałszywą nutę.

„Nadeszły takie czasy, kiedy szlachetniej jest umrzeć w zapomnieniu niż żyć w chwale.”

Jedyne, co mi nie pasowało w całości „Labiryntu Duchów, to zakończenie. Ale nie w rozumieniu rozwiązania i splecenia ze sobą wszystkich wątków, ale to, co było już po połączeniu ze sobą wszystkich nici. Czytając ostatnie karty zastanawiałam się, po co są. Z jednej strony, to kilka chwil więcej z ukochaną serią, i obcowanie z mistrzowskim kunsztem autora, z drugiej zaś pozostawienie dziwnego posmaku na koniec. Gdyby nie było tego fragmentu powieść nic by nie utraciła oprócz mojego marudzenia w tym miejscu. Czasami lepsze jest szybsze pożegnanie. Wiem, dziwnie to brzmi przy powieści, która ma prawie 900 stron czytelniczej ekstazy.

Ale kończąc zanim sama się zagalopuje i rozpiszę się zbyt długo w zdecydowanie mniej atrakcyjnej formie od Zafona – czytajcie „Cmentarz Zapomnianych Książek”. Czytajcie „Labirynt Duchów”. TO jest TAKIE dobre!

Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas – tak samo, jak przy poprzednich częściach „Cmentarza Zapomnianych Książek” brawa należą się tłumaczom, gdyż wykonali kawał dobrej roboty.

„Jakie piękne byłoby życie, gdybyśmy tylko potrafili kochać ludzi, którzy naprawdę na to zasługują.”

Dodaj komentarz